Powered By Blogger

wtorek, 16 listopada 2010

Wilczy Szaniec - takiej wojny jeszcze nie widzieliście

Wilczy Szaniec 1944: The Final Attempt, bo tak brzmi pełna nazwa tej gry to produkt polskiej firmy developerskiej, Calaris Studios. Studio to odpowiada chociażby za niesławnego Mortyra, co poniektórym da obraz profesjonalizmu programistów.
Sterowalnym bohaterem jest pułkownik Claus von Staufenberg , inicjator zamachu na Hitlera. Wedle zapowiedzi twórców, będziemy mieli szansę przetestować alternatywne zakończenie całej historii zamachu, który, jak przypominam, zakończył się smiercią spiskowców z pułkownikiem na czele.
Gra została wydana w 2006 roku - najpierw miała miejsce światowa premiera, kilka miesięcy później mogliśmy zagrać w polską wersję.
Tak wygląda menu. Jak na grę z 2006 roku nie najgorzej, opcji nie mamy za dużo, ale jeszcze nic nie zapowiada katastrofy.

Gra zaczyna się w pobliżu bunkra. Nie znamy żadnych wytycznych co robić dalej, zostajemy po prostu rzuceni w wir przygody. W każdym razie wczułem się głęboko w skórę głównego bohatera. Przede mną bunkier, nie mam innej alternatywy jak tylko wejść.
W środku spotykam kolejnego spiskowca:


Czyżby spodziewał się kogoś innego? W każdym razie wręcza mi teczkę z bombą, którą mam podrzucił Hitlerowi pod biurko. Takie kukułcze jajo.
Warto wspomnieć, że bunkier Hitlera, czyli Wilczy Szaniec, stoi tuż obok. Jak mniemam, pod latarnią najciemniej.

Po krótkim spacerze docieram na miejsce. Hitler jest wyraźnie nie w humorze:

Zostawiam teczkę pod stołem, zero reakcji. Wszyscy chłoną z ust fuhrera:

Front się posuwa a porażki następują. Fuhrer wyraźnie oszalał, lekko zmieszany opuszczam ten dom wariatów.
Pan z lewej też ma chyba taki zamiar:



Po wyjściu z bunkra nie miałem pomysłu gdzie iść, postanowiłem więc wrócić do mojego kumpla od teczki. W drodze z bunkra do bunkra usłyszałem cichutkie pyk. Lekko powątpiewam, czy ten epicki wybuch był w stanie zakończyć żywot Hitlera.
Powrót na stare śmieci nie był chyba najlepszy pomysłem:

Wieści szybko się roznoszą. Hitler najwyraźniej przeżył a kolega ma przerąbane. Mówią też o jakimś pułkowniku Klausie. Zaraz zaraz, to chyba o mnie:

 Uciekam w podskokach:

Pan z prawej najwyraźniej domyslił się co ze mnie za ziółko. Jeden strzał z pistoletu odbiera mi połowę życia ( tutaj zaznaczę, że jak przystalo na weterana fps-ów, gram na easy). Coś tam krzyczy jeszcze, żebym stanał, ale nie ma głupich. Zygzakuję niczym transportowiec unikający torpedy i o dziwo nie trafiają mnie kolejne pociski. Przydała by się mi jakaś broń, ale twórcy najwyraźniej uznali. że będzie za łatwo.

Jak dotychczas gra mnie śmieszy, niestety, dalej będzie tylko gorzej.

Hurra. Znajduję leżący na ziemi pistolet. Teraz zobaczymy kto jest górą!

Prawie jak Half Life 2:


Ten pan zapatrzył się na ptaszki. A może akurat kichał, kto go tam wie. Poczęstowałem go kilkoma pociskami na zdrowie:

Z pistoletem ciekawa sprawa, z dalszej odległości Niemiec jest w stanie przyjać z 10 kul, z bliska wystarczą 3-4. Za to wraże kule zabijają niemal natychmiastowo, wymagany refleks bramkarza Premier League, inaczej będziemy ginąć stanowczo za często. Nawet nie chcę myśleć, jak jest na wyższych poziomach trudnośći.

Broń podczas strzału wydaje z siebie ciche pyknięcia, niczym podczas strzelania z kapiszonów. Zarówno broń maszynowa jak i pistolety oraz karabiny. Muszę dodawać, że brzmi to żalośnie?

Istnieje kilka typów wrogów, od zwykłych szeregowców po oficerów. Do każdego przypisana jedna i tylko jedna animacja padającego ciała, po zabiciu kilku mamy istne deja vu:

Mijam główną bazę niemieckiej marynarki wojennej, wszystkie okręty na pełnym morzu:


Wieje nudą, co jakiś czas zabijam takich samych żołnierzy, którzy padają w takich samych pozach z takim samym dramatycznym okrzykiem na ustach.

Po małym błądzeniu w kolejnym bunkrze, z opresji ratuje mnie ksiądz. Got mit uns:

Mówi, że przejście jest bezpieczne, ale mam kolejne wątpliwości, po podwórku kręci się nazistowski kogut:

Te skrzynki z nazistowskim orłem leżą gdzie popadnie, widać u Niemców dostatek.

Znowu ksiądz:

Mówi, że Hitler przeżył wypadek i spotkał się z Mussolinim. Dobra organizacja czasu, wszak od zamachu upłynęło jakieś 20 minut.


Dozbrajam się. W ręce wpadła mi nowa niemiecka Wunderwaffe:


Na zagrychę też się przyda.

W tym miejscu muszę wspomnieć o jeszcze lepszym wynalazku twórców. Jest to mianowicie aktywowany klawiszem Q kopniak. Dwa kopniaki zabijają wrogiego piechura, cztery wystarczą, by zniszczyć czołg. Chuck Norris może pozazdrościć.

Idę dalej, monotonia udziela się coraz bardziej. Takie same pomieszczenia, kanciaste stoły i krzesła. Miło że programiści znaleźli czas na dopracowanie szczegółów:


Kolejna misja prowadzi mnie do nazistowskiego więznia, mam uwolnić z opresji starego druha, generała von cośtam. W drodze znajduję praktyczne zastosowanie dla kiełbasy - można użyc jej w charakterze przynęty rzucanej agresywnym owczarkom niemieckim. Co prawda lepiej je zastrzelić, ale bajer jest.

 Uwolniony generał niebezpiecznie przypomina mi pewnego pana z narady u Hitlera:


Ach no tak, zapomniałem że biorę udział w drugowojennym Ataku Klonów.

Po godzinie gry mam już dość. Generał, którego miałem eskortować, gdzieś się zgubił, skrypt nie zaskakuje, nie mogę przejść przez drzwi. Niemcom też nie będę przeszkadzał w imprezie:

   

Poświęciłem Wilczemu Szańcowi półtora godziny gry. Uwierzcie, są lepsze sposoby na zmarnowanie godziny i pół.
Beznadziejne, puste lokacje, wyglądające kropka w kropkę tak samo. Niezbalansowana rozgrywka, wrogowie strzelają celnie, często pojawiają się tuż za naszymi plecami. Fabuła rodem z kilmu klasy C. Ogólna beznadzieja płynąca z ekranu usypia.

W podobnych klimatach, wydany w 2001 roku Return to Castle Wolfenstein bije Wilczy Szaniec pod każdym względem.

Oceniał pod względem punktowym nie będę, oceńcie z czym macie do czynienia chociażby po screenach.
pozdrawiam,
Yossarian


 













1 komentarz:

  1. grałem, a raczej spróbowałem pograć :P również nie polecam, choć "nazistowski kogut" był dobry :) pozdrawiam, pepe

    OdpowiedzUsuń