Ostatnimi dniami szukałem sposobu na odstresowanie, a z doświadczenia wiem, że nie ma na stres lepszego lekarstwa niż soczysta strzelanka. Jednocześnie pragnąłem, bo była to gierka oryginalna, czyli świeża i niepowielająca schematów. Tym sposobem trafiłem na wydaną miesiąc temu produkcję mało znanego studia Outerlight.
Bloody Good Time, bo taki tytuł nosi ta gierka, to tytuł rzeczywiście oryginalny, jeśli idzie o pewne aspekty. Akcja rozgrywa się w Hollywoodzie - pierwsze skojarzenia to bajkowy i beztroski świat zaludniony przez szczęśliwe i bogate gwiazdy światowego kina.
Zapomnijcie o tym.
Hollywood w tej grze jest miejscem spod najciemniejszej gwiazdy.Wszystko to za sprawką tajemniczego reżysera horrorów, Pana X, którego filmy cieszą się niezwykłą popularnością - za sprawą tego, że aktorzy giną w tych filmach naprawdę. Jak nietrudno zgadnąć, stajemy się jednym z nich - nasza w tym głowa żeby zabijać i nie zostać zabitym.
Gra jest przeznaczona na multi, ja próbowałem singla potykając się z botami - miałem problem ze znalezieniem dostępnych serwerów.
Tyle słowem wstępu, sami zobaczcie jak to wygląda w praniu.
Menu główne. Twórcy przekształcili kultowy silnik Source na konwencję komiksową, co jest dobrym wyjściem.
Pierwszy minus: tylko 3 mapki do wyboru. Za mało!
Typy rozgrywki to standardowy deatchmatch, revenge ( każda nasza ofiara ma za cel zabicie nas) i hunt - na planszy jest wiele postaci, natomiast naszym celem jest tylko jedna. Na nas też ktoś poluje. Za zabijanie niewinnych tracimy punkty.
P.S. I tak ich zabijałem :)
Do wyboru mamy 8 postaci:
Przygłupi sportowiec, pusta laleczka, zbuntowana gotka, króliczek playboya, striptizerka, klaun rodem z horroru, hazardowiec o cwaniaczkowatej gębie oraz zamulony nastolatek, który pełni rolę "tego śmiesznego" w niemal każdym horrorze - oto nasza wesoła ekipa. Na początek wziąłem klauna - urzekł mnie jego szczery, słowiański uśmiech.
Na początek przekąska. Przy okazji pozdrawiam pizzerię Venus w Toruniu i polecam pizzę Hawajską:
Jak widzicie, na dole ekranu mamy 3 wskaźniki: poziom wypoczynku, potrzeby fizjologiczne ( brzmi lepiej niż kupa i siku, co nie) oraz poziom głodu. Prawie jak w Simsach. Możemy wchodzić w interakcję z niektórymi elementami otoczenia - jeśli wyśpimy się do pełna, dostajemy premię do szybkości, jeśli załatwimy potrzebę - premię do pancerza, natomiast jeśli sobie podjemy - premię do obrażeń. Całkiem fajny pomysł, ale ma też drugą, mniej fajną stronę medalu - jeśli potrzeby spadną do zera, spada nam poziom życia. Nie wiem czy aż do momentu śmierci, bo ginąłem zazwyczaj wcześniej. Oczywiście zaatakowany zdradziecko od tyłu, przecież byle bot nie pokona weterana.
Patrzcie, na podłodze coś leży. Co? Ja pijany !?
Możemy też pastwić się nad ciałem przeciwnika, posyłając jego truchłu niewybredne gesty.
Tak kończą frajerzy!
Zabijanie nie jest jednak bezkarne. Po planszy kręci się kilku ochroniarzy, którzy mają za cel pilnowanie aktorskiej zgrai. Gdy tylko zobaczą kogoś z bronią w ręku - ruszają z paralizatorami. Są przy tym nieśmiertelni i nie da się od nich uciec. Kicha.
Wybór broni jest całkiem spory. Pani na pierwszym planie aż się pali do walki ( wiem wiem, suchar):
Narzędzi zabójstwa jest okołu dwudziestu - od patelni, przez pistolety po zdalnie sterowane szczury - bomby. Połowa z nich całkowicie nieprzydatna. Dodatkowo mamy rankingi najczęściej używanych broni. Wszystko to okraszone komentarzami reżysera z offu. Co jakiś czas wysyła nam uwagi, zachęcające nas do walki. Sam przy tym nie wyjdzie na ring.
Sims 3: Party w toalecie:
A tutaj małe zaskoczenie - reżyser wpuszcza na plan mgłę, która utrudnia orientację w terenie. Klimat jak w każdym szanującym się filmie o zombie:
Po pewnym czasie zmieniłem postać na przygłupa - sportowca. Przyjęcie było świetne, tylko goście nie dopisali:
Pograłem kilkanaście minut i wyłączyłem. Z nudów. Dlatego czas na podsumowanie.
Do plusów zaliczam oryginalność i humor rozgrywki. W paru sytuacjach szczerze się roześmiałem - czy to za sprawą śmiesznych animacji śmierci czy też okrzyków wznoszonych przez poszczególnych aktorów. Komiksowa konwencja to strzał w dziesiątkę - krwi nie bierzemy na poważnie.
Z drugiej strony gra szybko zaczyna nudzić. Eliminowanie wrogów nie przynosi satysfakcji - może w multi jest inaczej, ale AI gra całkiem-całkiem, więc to raczej nie to. Zaspokajanie potrzeb organizmu jest niepotrzebnym w gruncie rzeczy zabiegiem, przysparza tylko frustracji. Trzy mapy to za mało.
Brakuje po prostu tego "czegoś", nazwę to "charakterem" gry, elementu który powoduje że chcemy do niej wracać. Bloody Good Time trafi do kosza szybko.
Gra nie jest koszmarem pod względem wykonania, dlaczego więc jej obecność na blogu zlegry? Cóż, posłużę się analogią: istnieją niezłe w swojej kategorii i mające wiele fanów horrory klasy B - co nie zmienia faktu, że z założenia są filmami drugiej kategorii i nie ich celem jest konkurowanie z filmami z "pierwszej ligi". To zjawisko odnosi się także do niskobudżetowych gier :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz