Powered By Blogger

środa, 8 grudnia 2010

Maj nejm is Rutkowski. Detektyw Rutkowski, czyli złej gry archetyp.

W moje ręce wpadła taka oto polska gierka, sygnowana nazwiskiem znanego posła i detektywa, Mr. Rutkowskiego. Tytuł tego dzieła to "Detektyw Rutkowski is back".

Jeśli popełniliście jakiekolwiek przestępstwo, to już możecie robić w majty. Polski bond wkracza do akcji.
Producent tej skradanki to In Images, co z pewnością nie mówi wam za wiele. Dystrubutorem jest za to Play, znany wydawca badziewnych budżetówek. Wirtualny detektyw Rutkowski ujrzał światło dzienne w lipcu 2007 roku.

Recenzja będzie krótka bo i krótko grałem w to badziewie.

Sam pan Rutkowski oczywiście wiedział o powstaniu gry z nim w roli głównej, o czym wypowiadał się w wywiadzie dla gazeta.pl tutaj 

Jak to wyszło w praniu. Otóż nie wyszło.

Menu główne. Podobieństwo do wysokobudżetowych skradanek typu Splinter Cell miało być celem programistów. Czy wyszło oceńcie sami:


 Pierwsza misja. Adrenalinę Detektyw Rutkowski ma gwarantowaną na co dzień. A wy co, leszczyki?


 A to nasz bohater. Usiłuje rozszyforwać tajemniczy znak na ścianie:


W sumie jedyne co go łączy z prawdziwym wizerunkiem Rutkowskiego, to fryzura. Postać z gry jest jakby wyższa i szczuplejsza. Widoku twarzy nie doświadczymy w grze, prawdopodobieństwo że komputerowy Rutkowski wyglądał by gorzej niż oryginał jest całkiem spore.

Warunkiem ukończenia tej misji było pozostanie niewykrytym do końca, dlatego przykucnąłem i wyjąłem spluwę. Jak ktoś mi wejdzie w drogę to krew się poleje!


Twórcy postanowili do przygód poczciwego detektywa wpleść elementy science-fiction. Skradamy się szybciej, niż normalnie poruszają się nasi wrogowie. Do tego dodajmy fakt, że Rutkowski przeładowuje broń bez jakiegokolwiek gestu - prawdopodobnie robi to z prędkością światła. To wszystko pozwala sądzić, że kierujemy nie zwykłym bohaterem, ale superbohaterem - w końcu moce nadnaturalne nie są dane byle komu.

Rutkowski vs Rambo ( trzyma kałacha, po prawej stronie ekranu) :


Chwilę później sprzątnąłem gościa, ale nim zdążyłem przyjrzeć się ciału - znikło. Przeszedłem nad tym do porządku dziennego, wszak w specyficznych warunkach klimatycznych rozkład zwłok postępuje niezwykle szybko.

Zapisu w grze nie uświadczymy. Podobny komunikat widzimy często. Za często:



Misję zaczynamy wtedy od początku.

Drugi raz byłem mądrzejszy i oddałem dwa strzały zza winkla. Po fakcie krzyknąłem: stój bo strzelam!


Jak stał, tak padł. Życie.

Dłużej nad grą pastwić się nie będę. Wprowadzający w powolną depresję dźwięk zmusił mnie do przedwczesnego wyłączenia programu. Sama gra poleciała z dysku 0,2 sek później.

W każdym razie, detektyw Rutkowski poleca:


Leszczyki.

środa, 1 grudnia 2010

Bloody Good Time, czyli krew się poleje

Ostatnimi dniami szukałem sposobu na odstresowanie, a z doświadczenia wiem, że nie ma na stres lepszego lekarstwa niż soczysta strzelanka. Jednocześnie pragnąłem, bo była to gierka oryginalna, czyli świeża i niepowielająca schematów. Tym sposobem trafiłem na wydaną miesiąc temu produkcję mało znanego studia Outerlight.
Bloody Good Time, bo taki tytuł nosi ta gierka, to tytuł rzeczywiście oryginalny, jeśli idzie o pewne aspekty. Akcja rozgrywa się w Hollywoodzie - pierwsze skojarzenia to bajkowy i beztroski świat zaludniony przez szczęśliwe i bogate gwiazdy światowego kina.
Zapomnijcie o tym.
Hollywood w tej grze jest miejscem spod najciemniejszej gwiazdy.Wszystko to za sprawką tajemniczego reżysera horrorów, Pana X, którego filmy cieszą się niezwykłą popularnością - za sprawą tego, że aktorzy giną w tych filmach naprawdę. Jak nietrudno zgadnąć, stajemy się jednym z nich - nasza w tym głowa żeby zabijać i nie zostać zabitym.
Gra jest przeznaczona na multi, ja próbowałem singla potykając się z botami - miałem problem ze znalezieniem  dostępnych serwerów.
Tyle słowem wstępu, sami zobaczcie jak to wygląda w praniu.

Menu główne. Twórcy przekształcili kultowy silnik Source na konwencję komiksową, co jest dobrym wyjściem. 



Pierwszy minus: tylko 3 mapki do wyboru. Za mało!


Typy rozgrywki to standardowy deatchmatch, revenge ( każda nasza ofiara ma za cel zabicie nas) i hunt - na planszy jest wiele postaci, natomiast naszym celem jest tylko jedna. Na nas też ktoś poluje. Za zabijanie niewinnych tracimy punkty.
P.S. I tak ich zabijałem :)

Do wyboru mamy 8 postaci:

Przygłupi sportowiec, pusta laleczka, zbuntowana gotka, króliczek playboya, striptizerka, klaun  rodem z horroru, hazardowiec o cwaniaczkowatej gębie oraz zamulony nastolatek, który pełni rolę "tego śmiesznego" w niemal każdym horrorze - oto nasza wesoła ekipa. Na początek wziąłem klauna - urzekł mnie jego szczery, słowiański uśmiech.

Na początek przekąska. Przy okazji pozdrawiam pizzerię Venus w Toruniu i polecam pizzę Hawajską:


Jak widzicie, na dole ekranu mamy 3 wskaźniki: poziom wypoczynku, potrzeby fizjologiczne ( brzmi lepiej niż kupa i siku, co nie) oraz poziom głodu. Prawie jak w Simsach. Możemy wchodzić w interakcję z niektórymi elementami otoczenia - jeśli wyśpimy się do pełna, dostajemy premię do szybkości, jeśli załatwimy potrzebę - premię do pancerza, natomiast jeśli sobie podjemy - premię do obrażeń. Całkiem fajny pomysł, ale ma też drugą, mniej fajną stronę medalu - jeśli potrzeby spadną do zera, spada nam poziom życia. Nie wiem czy aż do momentu śmierci, bo ginąłem zazwyczaj wcześniej. Oczywiście zaatakowany zdradziecko od tyłu, przecież byle bot nie pokona weterana.

Patrzcie, na podłodze coś leży. Co? Ja pijany !?


Możemy też pastwić się nad ciałem przeciwnika, posyłając jego truchłu niewybredne gesty.
Tak kończą frajerzy!


Zabijanie nie jest jednak bezkarne. Po planszy kręci się kilku ochroniarzy, którzy mają za cel pilnowanie aktorskiej zgrai. Gdy tylko zobaczą kogoś z bronią w ręku - ruszają z paralizatorami. Są przy tym nieśmiertelni i nie da się od nich uciec. Kicha.

Wybór broni jest całkiem spory. Pani na pierwszym planie aż się pali do walki ( wiem wiem, suchar):

Narzędzi zabójstwa jest okołu dwudziestu - od patelni, przez pistolety po zdalnie sterowane szczury - bomby. Połowa z nich całkowicie nieprzydatna. Dodatkowo mamy rankingi najczęściej używanych broni. Wszystko to okraszone komentarzami reżysera z offu. Co jakiś czas wysyła nam uwagi, zachęcające nas do walki. Sam przy tym nie wyjdzie na ring.

Sims 3: Party w toalecie:


A tutaj małe zaskoczenie - reżyser wpuszcza na plan mgłę, która utrudnia orientację w terenie. Klimat jak w każdym szanującym się filmie o zombie:


Po pewnym czasie zmieniłem postać na przygłupa - sportowca.  Przyjęcie było świetne, tylko goście nie dopisali:



Pograłem kilkanaście minut i wyłączyłem. Z nudów. Dlatego czas na podsumowanie.

Do plusów zaliczam oryginalność i humor rozgrywki. W paru sytuacjach szczerze się roześmiałem - czy to za sprawą śmiesznych animacji śmierci czy też okrzyków wznoszonych przez poszczególnych aktorów. Komiksowa konwencja to strzał w dziesiątkę - krwi nie bierzemy na poważnie.

Z drugiej strony gra szybko zaczyna nudzić. Eliminowanie wrogów nie przynosi satysfakcji - może w multi jest inaczej, ale AI gra całkiem-całkiem, więc to raczej nie to. Zaspokajanie potrzeb organizmu jest niepotrzebnym w gruncie rzeczy zabiegiem, przysparza tylko frustracji. Trzy mapy to za mało. 
Brakuje po prostu tego "czegoś", nazwę to "charakterem" gry, elementu który powoduje że chcemy do niej wracać. Bloody Good Time trafi do kosza szybko.

Gra nie jest koszmarem pod względem wykonania, dlaczego więc jej obecność na blogu zlegry? Cóż, posłużę się analogią: istnieją niezłe w swojej kategorii i mające wiele fanów horrory klasy B - co nie zmienia faktu, że z założenia są filmami drugiej kategorii i nie ich celem jest konkurowanie z filmami z "pierwszej ligi". To zjawisko odnosi się także do niskobudżetowych gier :)

sobota, 20 listopada 2010

City Interactive wspomoże ożywienie w polskiej branży?


Jak donosi serwis polygamia.pl, polskie studio City Interactive planuje wypuszczenie na rynek nowej gry osadzonej w realiach drugiej wojny światowej ( ten okres nie znudzi się chyba nigdy). Premiera przewidywana jest na pierwszą połowę 2012 roku. W produkcji jest także arcadówka Combat Wings i kosmiczna strzelanina Alien Fear.

Wcześniej City Interactive było znane głównie z taśmowej produkcji podobnych do siebie, zabugowanych niemiłosiernie strzelanek, takich jak cała seria Terrorist Takedown a także kilkunastu kiepskich gierek osadzonych w realiach drugowojennych. Reputacja firmy była delikatnie mówiąc nieciekawa.

Dobrze więc że polskie realia ulegają zmianie. Po całkiem dobrze przyjętym Snajperze, czas na kolejne produkcje, z wyższym budżetem a co za tym idzie, na wyższym poziomie grywalności.

Co najważniejsze, City Interactive zamierza przeznaczyć spore pieniądze na inwestycje - planowane jest zlecanie produkcje firmom trzecim, otwarcie nowych studiów produkcyjnych i paranie się wydawnictwem gier na rynku amerykańskim. Polska firma przewiduje też odbicie się polskiej branży od obecnego stanu za jakieś 2-3 lata, miejmy nadzieję że rozwój studia przyczyni się i do tego.

wtorek, 16 listopada 2010

Wilczy Szaniec - takiej wojny jeszcze nie widzieliście

Wilczy Szaniec 1944: The Final Attempt, bo tak brzmi pełna nazwa tej gry to produkt polskiej firmy developerskiej, Calaris Studios. Studio to odpowiada chociażby za niesławnego Mortyra, co poniektórym da obraz profesjonalizmu programistów.
Sterowalnym bohaterem jest pułkownik Claus von Staufenberg , inicjator zamachu na Hitlera. Wedle zapowiedzi twórców, będziemy mieli szansę przetestować alternatywne zakończenie całej historii zamachu, który, jak przypominam, zakończył się smiercią spiskowców z pułkownikiem na czele.
Gra została wydana w 2006 roku - najpierw miała miejsce światowa premiera, kilka miesięcy później mogliśmy zagrać w polską wersję.
Tak wygląda menu. Jak na grę z 2006 roku nie najgorzej, opcji nie mamy za dużo, ale jeszcze nic nie zapowiada katastrofy.

Gra zaczyna się w pobliżu bunkra. Nie znamy żadnych wytycznych co robić dalej, zostajemy po prostu rzuceni w wir przygody. W każdym razie wczułem się głęboko w skórę głównego bohatera. Przede mną bunkier, nie mam innej alternatywy jak tylko wejść.
W środku spotykam kolejnego spiskowca:


Czyżby spodziewał się kogoś innego? W każdym razie wręcza mi teczkę z bombą, którą mam podrzucił Hitlerowi pod biurko. Takie kukułcze jajo.
Warto wspomnieć, że bunkier Hitlera, czyli Wilczy Szaniec, stoi tuż obok. Jak mniemam, pod latarnią najciemniej.

Po krótkim spacerze docieram na miejsce. Hitler jest wyraźnie nie w humorze:

Zostawiam teczkę pod stołem, zero reakcji. Wszyscy chłoną z ust fuhrera:

Front się posuwa a porażki następują. Fuhrer wyraźnie oszalał, lekko zmieszany opuszczam ten dom wariatów.
Pan z lewej też ma chyba taki zamiar:



Po wyjściu z bunkra nie miałem pomysłu gdzie iść, postanowiłem więc wrócić do mojego kumpla od teczki. W drodze z bunkra do bunkra usłyszałem cichutkie pyk. Lekko powątpiewam, czy ten epicki wybuch był w stanie zakończyć żywot Hitlera.
Powrót na stare śmieci nie był chyba najlepszy pomysłem:

Wieści szybko się roznoszą. Hitler najwyraźniej przeżył a kolega ma przerąbane. Mówią też o jakimś pułkowniku Klausie. Zaraz zaraz, to chyba o mnie:

 Uciekam w podskokach:

Pan z prawej najwyraźniej domyslił się co ze mnie za ziółko. Jeden strzał z pistoletu odbiera mi połowę życia ( tutaj zaznaczę, że jak przystalo na weterana fps-ów, gram na easy). Coś tam krzyczy jeszcze, żebym stanał, ale nie ma głupich. Zygzakuję niczym transportowiec unikający torpedy i o dziwo nie trafiają mnie kolejne pociski. Przydała by się mi jakaś broń, ale twórcy najwyraźniej uznali. że będzie za łatwo.

Jak dotychczas gra mnie śmieszy, niestety, dalej będzie tylko gorzej.

Hurra. Znajduję leżący na ziemi pistolet. Teraz zobaczymy kto jest górą!

Prawie jak Half Life 2:


Ten pan zapatrzył się na ptaszki. A może akurat kichał, kto go tam wie. Poczęstowałem go kilkoma pociskami na zdrowie:

Z pistoletem ciekawa sprawa, z dalszej odległości Niemiec jest w stanie przyjać z 10 kul, z bliska wystarczą 3-4. Za to wraże kule zabijają niemal natychmiastowo, wymagany refleks bramkarza Premier League, inaczej będziemy ginąć stanowczo za często. Nawet nie chcę myśleć, jak jest na wyższych poziomach trudnośći.

Broń podczas strzału wydaje z siebie ciche pyknięcia, niczym podczas strzelania z kapiszonów. Zarówno broń maszynowa jak i pistolety oraz karabiny. Muszę dodawać, że brzmi to żalośnie?

Istnieje kilka typów wrogów, od zwykłych szeregowców po oficerów. Do każdego przypisana jedna i tylko jedna animacja padającego ciała, po zabiciu kilku mamy istne deja vu:

Mijam główną bazę niemieckiej marynarki wojennej, wszystkie okręty na pełnym morzu:


Wieje nudą, co jakiś czas zabijam takich samych żołnierzy, którzy padają w takich samych pozach z takim samym dramatycznym okrzykiem na ustach.

Po małym błądzeniu w kolejnym bunkrze, z opresji ratuje mnie ksiądz. Got mit uns:

Mówi, że przejście jest bezpieczne, ale mam kolejne wątpliwości, po podwórku kręci się nazistowski kogut:

Te skrzynki z nazistowskim orłem leżą gdzie popadnie, widać u Niemców dostatek.

Znowu ksiądz:

Mówi, że Hitler przeżył wypadek i spotkał się z Mussolinim. Dobra organizacja czasu, wszak od zamachu upłynęło jakieś 20 minut.


Dozbrajam się. W ręce wpadła mi nowa niemiecka Wunderwaffe:


Na zagrychę też się przyda.

W tym miejscu muszę wspomnieć o jeszcze lepszym wynalazku twórców. Jest to mianowicie aktywowany klawiszem Q kopniak. Dwa kopniaki zabijają wrogiego piechura, cztery wystarczą, by zniszczyć czołg. Chuck Norris może pozazdrościć.

Idę dalej, monotonia udziela się coraz bardziej. Takie same pomieszczenia, kanciaste stoły i krzesła. Miło że programiści znaleźli czas na dopracowanie szczegółów:


Kolejna misja prowadzi mnie do nazistowskiego więznia, mam uwolnić z opresji starego druha, generała von cośtam. W drodze znajduję praktyczne zastosowanie dla kiełbasy - można użyc jej w charakterze przynęty rzucanej agresywnym owczarkom niemieckim. Co prawda lepiej je zastrzelić, ale bajer jest.

 Uwolniony generał niebezpiecznie przypomina mi pewnego pana z narady u Hitlera:


Ach no tak, zapomniałem że biorę udział w drugowojennym Ataku Klonów.

Po godzinie gry mam już dość. Generał, którego miałem eskortować, gdzieś się zgubił, skrypt nie zaskakuje, nie mogę przejść przez drzwi. Niemcom też nie będę przeszkadzał w imprezie:

   

Poświęciłem Wilczemu Szańcowi półtora godziny gry. Uwierzcie, są lepsze sposoby na zmarnowanie godziny i pół.
Beznadziejne, puste lokacje, wyglądające kropka w kropkę tak samo. Niezbalansowana rozgrywka, wrogowie strzelają celnie, często pojawiają się tuż za naszymi plecami. Fabuła rodem z kilmu klasy C. Ogólna beznadzieja płynąca z ekranu usypia.

W podobnych klimatach, wydany w 2001 roku Return to Castle Wolfenstein bije Wilczy Szaniec pod każdym względem.

Oceniał pod względem punktowym nie będę, oceńcie z czym macie do czynienia chociażby po screenach.
pozdrawiam,
Yossarian


 













środa, 10 listopada 2010

Witam na moim blogu!

Witam wszystkich na blogu zlegry. Jak nazwa wskazuje tematyką bloga będą gry - ale nie takie zwykłe. Istnieje mnóstwo blogów i stron zajmujących się recenzjami najnowszych gier - z reguły tych długo wyczekiwanych i dobrze się zapowiadających.Konkurencja jest zatem spora.

Co roku na rynek growy wypuszczanych jest kilkaset tytułów - z tego zaledwie kilka to hity, kilkadziesiąt to gry zdatne. Kto jednak zauważa gry słabe, wtórne, nudne - czyli po prostu złe?

Skoro istnieją miłośnicy filmów klasy B i C, to może znajdą się ludzie zainteresowani ich odpowiednikami w świecie gier? Szkoda marnować czasu na nie czas - zgoda - ale gdy go marnuje ktoś inny ( czyli moja skromna osoba), myślę że warto zerknąć i potraktować moje recenzje w kategori czysto humorystycznej - w każdym razie w takiej konwencji będę te potworki traktował :)

Recenzował będę gry nowsze  i starsze - generalnie im gorsza tym lepiej. Nie przedłużając, zapraszam do lektury! :)